SKARBY KRZYŻACKIE
Zamek w Malborku to potężna forteca, która wciąż budzi podziw i zdumienie. Jak niemal każda warownia, ma również tajemne przejścia, umożliwiające wydostanie się na zewnątrz. W dawnych latach były to korytarze, które rozpoczynały się w jednej z zamkowych piwnic i prowadziły w różne części władztwa zakonu. Pełniły także dodatkową funkcję, przechowywano w nich bowiem skarby. Wielu próbowało odnaleźć te bogactwa, lecz, jak dotąd, bezskutecznie. Opowiadano, że strzegą ich straszliwe duchy, z którymi nikt jeszcze nie wygrał.
W dawnych czasach znalazł się człowiek, który postanowił wejść do tunelu i odnaleźć skarby. Ludzie przestrzegali go życzliwie.
- Daruj sobie, nie tacy jak ty próbowali - radzili.
- A czego niby mam się lękać? Pająków?
- Duchów, które stoją na straży skarbów. Nie przepuszczą nikogo, kilku śmiałków doprowadziły do obłędu, inni w ogóle nie wrócili z podziemi. Nie można ich odpędzić nawet modlitwą.
- Ja tam duchów się nie boję. Pielgrzymowałem do Jerozolimy, więc łaska Pana jest nade mną. Odegnam złe duchy i dotrę do skarbu - odpowiedział z taką pewnością w głosie, że ludzie nabrali nadziei.
Nazajutrz postanowił wcielić plan w życie. Zszedł do piwnicy zamkowej. Pochodnia w jego ręku rzucała migoczące światło, można było jednak dostrzec tonący w mroku wąski korytarz. Przeżegnał się jeszcze, zmówił Ojcze nasz i ruszył przed siebie. Z początku przytłoczyła go cisza, jaka panowała w podziemiach. Słyszał własny oddech i każde uderzenie serca. Tymczasem sklepiony tunel wiódł go coraz dalej w ciemności.
- Jakbym zstępował do samych piekieł - pomyślał.
Wiele nie musiał czekać, by owo piekło odczuć na sobie. W pewnej chwili coś poruszyło się w oddali. Zaniepokojony uniósł pochodnię ku górze.
- Kto tam?! - krzyknął.
Nikt mu nie odpowiedział, tylko echo po dwakroć powtórzyło jego słowa. Zawahał się na chwilę i przystanął. Przez cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje.
- W imię Boga ukaż się, kimkolwiek jesteś! - zawołał.
Jeszcze nie przebrzmiały jego słowa, a gwałtowny podmuch wiatru przygasił płomień pochodni. Z mroku wyłoniły się widmowe postacie zakrwawionych rycerzy w płaszczach z czarnym krzyżem. Niektórzy wciąż trzymali w rękach miecze, inni nieśli własne głowy odcięte podczas bitew. Przybywało ich z każdą chwilą i zbliżali się do śmiałka, który wkroczył do podziemnego świata. Szeptane przez nich słowa mieszały się ze sobą tak, że trudno było je rozróżnić; zrozumieć, czego chcieli. Zagradzali mu jednak dalszą drogę, więc uznał, iż nie zamierzają go przepuścić dalej. Gdy byli tuż przed nim, a jeden z rycerzy uniósł miecz, mężczyzna cisnął w jego stronę pochodnię i uciekł. Biegł na oślep, obijając się o ściany tunelu, potykając i upadając, wciąż słysząc ten nieznośny gwar. W końcu dojrzał słabe światło na końcu tunelu. Dotarł do piwnicy i wybiegł na zewnątrz. Czekający przy wyjściu ludzie spojrzeli na jego bladą twarz.
- Mieliście rację. Tam złe siedzi - wyjąkał.
Wejście do tunelu zamurowano, by żaden śmiałek nie ryzykował więcej życiem, i dzisiaj nikt już nie pamięta, gdzie się znajdowało. Duchy rycerzy strzegą więc nadal swoich skarbów i tylko w noc poprzedzającą Nowy Rok z dawnego wejścia do podziemi wyjeżdża widmowy rycerz na bezgłowym koniu, po trzykroć objeżdża zamek i powraca do podziemi.